Co zrobić z tym milionem?
Jest taki stary dowcip rodem z ,,Kroniki wypadków’’, o dwóch nałogowcach, co to ukradli wagon wódki, sprzedali, a pieniądze przepili. Przypomniała mi się ta historyjka, gdy zacząłem myśleć i rozmawiać o tym, co nasza politologia zrobi z milionem złotych od pani minister. Wychodzi na to, że pieniądze za projekty najlepiej wydać na następne projekty.
Jak dotąd najlepszy pomysł usłyszałem od doktoranta: kupić kilka stanowisk programu SPSS i nauczyć studentów porządnie pracować w tym systemie. Takie kursy są często płatne, ale ich realizacja na uczelniach może przypominać naukę w studium języków obcych: duże koszty – małe efekty. Jednak byłaby to szansa na zdobycie najbardziej praktycznej umiejętności podczas całego toku kształcenia.
Natomiast w mojej głowie (pewnie nie tylko w mojej) zrodziła się prosta koncepcja wydatkowania tego miliona. Najlepiej podzielić go równo na około pięćdziesięciu ludzi tu zatrudnionych. Jeśli nie bezpośrednio na konto, to pod postacią jakiejś formy dotacji na badania. Ja na przykład mógłbym się zająć analizą samorządu terytorialnego w Australii (na miejscu oczywiście). Ech… No tak, ale gdyby oprócz pracowników, prawo do tego miliona mieli jeszcze wszyscy studenci (i absolwenci) politologii? Wówczas starczyłoby na wyjazd najwyżej do Kielc. I na waciki.
Tak… Trudny orzech do zgryzienia ma nasza politologia z tym milionem. Nie zazdroszczę Dyrekcji. Zresztą dylemat nowobogackich może rozstrzygnąć Dziekan, bo decyzja ministra dotyczy Wydziału (w ramach którego funkcjonuje politologia), a wtedy chętnych do podziału będzie więcej. Nad Dziekanem jest jeszcze Jego Magnificencja Rektor i cała uczelnia ze swymi ogromnymi potrzebami…
Zacząłem anegdotą, więc i tak zakończę. Bo z tym milionem to może być tak jak z tą darowizną dla głuchoniemego, który żebrał pod kościołem. Pewna starsza pani dała mu 1 zł, ale zawiedziona jego bierną postawą mruknęła z pretensją: -Moglibyście chociaż powiedzieć ,,dziękuję’’. A on na to: –Za głupią złotówkę chce pani cudu?