Na dyżurze
To kolejna – obok zajęć – obowiązkowa forma kontaktów wykładowcy ze studentami. W sezonie jesiennym nie ma tłoku na dyżurach, a sprawy, z którymi przechodzą petenci są na ogół banalne. Czasami je notuję.
W czwartek dominują studenci stacjonarni, a podczas dodatkowych dyżurów w weekendy, zaoczni. Najczęściej przychodzą z prośbą o wpisy do indeksów, bo coś tam w terminie źle wyszło. Jeśli popełniłem błąd, przepraszam i poprawiam bez szemrania. Jeżeli to jednak niedbalstwo i zapominalstwo studenta, wtedy staram się mu ,,odcisnąć w pamięci’’. I nie przypominam sobie, aby jakieś zaniedbanie się powtórzyło.
Zdarzają się też mniej standardowe przypadki. Właśnie pojawił się magistrant X., którego nie widziałem od dwóch lat, a dziekan zdążył go już skreślić z listy. On się jednak reaktywował (jako student) i zmotywował (do pisania). Cóż… myślę ewangelicznie, że radość z jednego nawróconego grzesznika jest większa niż z całego seminarium poprawnych duszyczek, więc w żołnierskiej formie ustalam zasady dalszej współpracy. Zaraz potem pani mgr Y., która chce pisać doktorat. Tematu jeszcze nie wybrała, pracy nie ma, pomysłu na życie też nie. I widzę, że spodziewa się to wszystko znaleźć za moim pośrednictwem. Powolutku wyprowadzam ją z tego błędnego schematu konceptualizacji swojej dalszej drogi życiowej. Godzien akademickich annałów jest też następny przypadek, czyli student Z., który zgodnie z aktualnym trendem zapisany jest na dwóch kierunkach. Specjalnie nie używam słowa ,,studiuje’’, bo już zdążyłem się zorientować, że obowiązki u jednego wykładowcy (prace zaliczeniowe, udział w ćwiczeniach, terminy egzaminów itp.), są pretekstem do korzystania z taryfy ulgowej u drugiego. I to ja jestem oczywiście ten drugi.
Bardzo rzadko przychodzi ktoś z poważnymi problemami, związanymi z zaliczeniem, egzaminem, pracą magisterską, pytaniami o rozwój naukowy, zawodowy, praktyczne wykorzystanie zdobytej na studiach porcji wiedzy oraz umiejętności. Gdy administracja uczelniana zlikwiduje już indeksy, wprowadzając elektroniczne wpisy, to większość petentów mi ubędzie. Tymczasem na dyżurze robię to, co ma w nazwie ulubiona telewizja mojej mamy.