Profesor po szkoleniach
Pocieszę moich studentów: też od czasu do czasu siadam w ławce i słucham uczących mnie specjalistów. Pomaga to w umocnieniu empatii, ale powoduje również spory niedosyt kompetencyjny. Wspomnę więc tu krótko o swoich najnowszych szkoleniowych przejściach.
Tylko w ostatnim roku zaliczyłem trzy kursy: z zakresu BHP, parametryzacji oraz e-learningu. Radosna działalność biurokracji akademickiej, która tego typu dokształcanie wymyśla, nie pozwala przewidzieć dalszego ciągu uczenia nauczycieli. Wkrótce może stanę się ofiarą szkoleń pt. ,,Jak uczyć studentów’’, ,,Jak pisać książki’’ lub ,,Jak żyć?’’ (a to już może premier zorganizuje).
Mędrcy mawiali, że cierpliwość zrównuje góry, więc staram się podchodzić do tych szkoleń refleksyjnie i niefrasobliwie. Zwłaszcza od czasu, kiedy to ja egzaminuje, a nie mnie egzaminują. Pocieszam się jedynie, że gdy coś mi jest potrzebne, to wtedy szybko się tego uczę sam. Pewnie studenci też tak mają.
Taaak…, pamiętam czasy gdy jakieś ćwierć wieku temu uczestniczyłem w pierwszym szkoleniu w obsłudze komputera. Było nas tak wielu, że ćwiczyliśmy w parach (ja z koleżanką i jeden komputer). Ten tajemniczy sprzęt stanowiły ruskie ,,Meritumy’’. Wyglądem przypominały miniatury czołgu T-34, startowały z dyskietki, buczały jak traktory i świeciły jak Czarnobyl po katastrofie. Po kilku godzinach wpajania nam wiedzy tajemnej z zakresu informatyki, polecono samodzielne wpisanie dowolnego tekstu. I ułożyliśmy (na cztery ręce) takie oto wiekopomne wyznanie: Uczą nas i uczą, a i tak nic z tego nie rozumiemy. Komputer się zwiesił.