Świętowanie klęsk, gloryfikacja nieudacznika
Sierpień i wrzesień to miesiące czterech wielkich rocznic. Sukcesów: bitwa warszawska 15 sierpnia 1920 r. i zawarcie porozumień w Gdańsku 31 sierpnia 1980 r. A klęski to oczywiście powstanie warszawskie 1944 r. oraz kampania wrześniowa 1939 r.
Rok temu w ramach obchodów wybuchu II wojny światowej fetowano m.in. działalność ostatniego ministra spraw zagranicznych II RP. Tego, który nie zdołał zapobiec klęsce wrześniowej. Honorowano go publikacjami i konferencjami. W Sejmie powstała sala im. Becka, w Krakowie ulica, Uniwersytet Pedagogiczny zorganizował konferencje ku jego czci. W odpowiedzi na taką celebrę napisałem list do ,,Gazety Wyborczej’’, która go jednak nie opublikowała. Dziś w kolejną rocznicę wybuchu wojny ogłoszę go sobie sam.
*
Wstrzymałem się z komentarzem, gdy ,,Gazeta’’ opublikowała tekst wystąpienia Becka w Sejmie z maja 1939 r. Ale dziś, po przeczytaniu kolejnego panegiryku na temat Becka (tym razem pióra prof. Rotfelda) stwierdzam, że to jednak przesada.
Najpierw przypomnę fakty. Bezczynnie przyglądał się zaborowi Austrii, w tym samym czasie strasząc Litwę (w stylu Hitlera). Rozpad Czechosłowacji i jej likwidację przyjął ze zdumieniem (tak wynika z jego słów w cytowanym artykule), co najlepiej świadczy o jego niekompetencji. Z polskiego orła zrobił sępa przykładając rękę do tragedii południowych sąsiadów. Następnie dał się wystawić Anglikom i Francuzom na samotną walkę z dwoma najpotężniejszymi agresorami Europy. Wierzył w papierowe deklaracje, wierzył w 30 polskich świetnych dywizji i w to, że nie oddamy ani guzika.
Gdyby wiosną 1939 r. ktoś zaprezentował mu bilans strat: kilkanaście milionów Polaków zabitych, rannych, rozrzuconych po świecie; zniszczenia i grabież olbrzymiej części majątku narodowego, jedna trzecia terytorium stracona na zawsze, pół wieku okupacji i uzależnienia od sąsiadów; zdegradowanie państwa i narodu do roli petenta możnych tego świata – czy po takim bilansie też mówiłby o honorze? Czyim honorze? Niewolnika? Trupa?
A teraz komentarz. Beck nie miał żadnej realnej wizji polskiej polityki zagranicznej. Nie doceniał determinacji Hitlera, całkowicie zlekceważył Rosję, zaufał fałszywym przyjaciołom, pominął potencjalnych i konkretnych sojuszników (Czechosłowację). W maju 1939 r. nie mógł już prawie niczego zmienić w zdeterminowanej historii Europy i Polski. Ale nie wmawiajmy sobie, że to był jego sukces. Był na tyle inteligentny iż sam rozumiał sztuczność wypowiedzianych w Sejmie słów o honorze. Na informację o depeszach gratulacyjnych w związku ze swoim słynnym przemówieniem reagował irytacją.
W PRL takie opinie mogły oznaczać akceptację komunistycznej propagandy negującej całkowicie tradycje Polski Niepodległej. Jednak dziś można w spokoju i z pełną świadomością dokonać chłodnego bilansu polityki zagranicznej Becka, słowami: błędy, klęska, katastrofa, śmierć, zniszczenie, niewola. Nic nie przeważy szali nieszczęść jakie spadły na Polskę po tym przemówieniu. Co tu świętować? Klęskę? Ciszej nad tą trumną.
Andrzej Piasecki – profesor Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie